poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Macedonia

"Widzę swoją ścieżkę, ale nie wiem dokąd prowadzi... Ta niewiedza inspiruje mnie do podróży"...
_____________________________
   Następny poranek rozpoczęliśmy poszukiwaniem odpowiedniego miejsca do łapania na Macedonię. Były to poszukiwania długie i mozolne... Początkowo przeszliśmy prawie całą Sofię, aby znaleźć odpowiedni środek transportu, który zawiezie nas na drogę wylotową. Później wysiedliśmy nieco dalej, niż powinniśmy... Zrezygnowani usiedliśmy więc w pobliskim cieniu, a ja wywnioskowałam, że jakby się dobrze rozejrzeć to są tu ciekawe miejsca na namiot (było już prawie południe, nie za bardzo wiedzieliśmy gdzie się udać, a mi nie chciało się już chodzić ze względu na to cholerne gorąco). Po pewnym czasie zdecydowaliśmy się jednak wsiąść do autobusu i pojechaliśmy nim dwa przystanki. Byliśmy "w domu"...

   Staliśmy długi czas z kartonem z napisem "Skopje", śpiewając, tańcząc i robiąc wszystko, by jakoś zabić czas. Doszłam do przygniatającego wniosku, że w moich autostopowych podróżach najgorsze jest...właśnie łapanie stopa. Paradoks. Uwielbiam poznawać ludzi, miejsca nieopisane w żadnych przewodnikach...uwielbiam nie mieć konkretnych planów na podróże, spać tam, gdzie najładniejszy widok, by budzić się z motywacją na kolejny dzień...uwielbiam robić pieszo wiele kilometrów z moim plecakiem...uwielbiam odczuwać to ogromne zmęczenie i doznawać ludzkiej życzliwości... Łapać stopa jednak nie lubię, bo szybko mi się nudzi. Z początku jest to podniecenie : "wow, za chwilę poznam zupełnie inne miejsce, znowu będę mijała kilometry i odczuwała ten niesamowicie przyjemny dreszcz"...później entuzjazm spada i czasami w końcu przychodzi myśl "zostańmy tutaj i rozbijmy namiot"... Nieopisana jest jednak radość w chwili złapania samochodu jadącego tam, gdzie się chce... Tego dnia nie od razu się udało. Kilkoma samochodami dojechaliśmy na granicę z Macedonią, zajęło nam to kilka godzin. Później jednak zatrzymał się kierowca, jadący do Skopje, o czym dowiedzieliśmy się dopiero chwilę po przekroczeniu granicy, wcześniej mieliśmy pewność, że znowu jedziemy tylko kilka kilometrów.

Kilka kilometrów przed granicą

   Pierwsze wrażenie, jakiego doznałam, było...dziwne. Czułam się, jakbym była w nieco innym świecie, mimo że wciąż była to Europa a wygląd i ubiór nie różnił się jakoś szczególnie od naszego (nie licząc wyznawców Islamu, których w Macedonii jest około 30 %), to jednak było jakoś inaczej. Ale spodobała mi się ta inność... Zrobiliśmy sobie krótki przystanek w centrum handlowym (początkowo miała to być tylko przerwa na kupno wody, ale przedłużyła się nieco). Zaczęło się robić szaro, więc ruszyliśmy na autobus, aby dojechać na obrzeża miasta. Po drodze przyczepiło się do nas kilka psów, których było tutaj zdecydowanie więcej niż w Bukareszcie (choć właśnie tam nastawiona byłam na większą bezdomność - być może są to skutki masowego zabijania rumuńskich psów)... Jeden z nich stwierdził, że zostanie naszym towarzyszem na dłużej, został więc nakarmiony i wiernie poczekał, aż przyjedzie nasz autobus... Chcieliśmy rozbić się całkiem na dziko, ale po drodze na potencjalnie dzikie miejsce, zobaczyliśmy kościół... Więc czemu by nie zapytać, czy możemy skorzystać z podwórka? Grzecznie czekaliśmy na kogoś, kto zamieszkuje budkę przy kościele, lecz nikt się nie pojawił. Chyba nie było podstaw, by mieli obrazić się na jeden namiot stojący na podwórku...około 23 przestaliśmy więc czekać, rozbiliśmy się i poszliśmy spać. 


   Następnego dnia dosyć wcześnie dojechaliśmy do Ohrid. Od razu po wyjściu z samochodu zostaliśmy "napadnięci" propozycją wynajęcia pokoju. Jako że mężczyzna nie chciał dużo pieniędzy - zgodziliśmy się. Początkowo miała to być tylko jedna noc, aby na spokojnie zwiedzić Ohrid, nie nosząc ze sobą plecaków... Jednak wieczorem odkryliśmy że jeden dzień to za mało i że miasto to ma w sobie pewną moc przyciągania - wjeżdżając do niego, ciężko jest wyjechać... Przedłużyliśmy więc nasz pobyt o jedną dobę, tracąc tym sposobem sporą część pieniędzy i posiadając świadomość, że dalsza podróż będzie musiała obejść się bez ani jednego płatnego noclegu. Jednak wspomnienia z Ohrid i to, co zobaczyliśmy było tego warte... Są miejsca, które zapamiętuje się na zawsze... To miejsce właśnie do takich należało... 

Droga do Ohrid - piękne góry Macedonii

Widoki z wieży widokowej 



   Ohrid był dla mnie przełomową chwilą podróży. Wyjeżdżając z niego, porzuciłam bowiem moją "swobodę", moje poczucie wygody psychicznej i bezpieczeństwa. Do tej pory czułam się...po prostu sobą. Czułam, że jestem w miejscach, w których powinnam być. Że nie posiadam aktualnie żadnych zmartwień, a całe moje myśli zajmują dwa wyjątkowe hasła, obejmujące to, co w życiu najważniejsze : WOLNOŚĆ I SZCZĘŚCIE. Ogarniało mnie poczucie spełnienia - robiłam to, co kocham najbardziej. Wraz z pokonywaniem kolejnych kilometrów miało być jednak nieco inaczej... 

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz