wtorek, 16 sierpnia 2016

Albania - kraj kontrastów (CZ II) plus nocleg w ULCINJ

Podróże bez wątpienia pozwalają napawać się pięknem i nie myśleć o monotonnej codzienności...są przede wszystkim wolnością, ale także ciężką nauką. Zdobywając doświadczenie - zdobywamy wiedzę; zdobywając wiedzę - stajemy się silniejsi...bardziej spragnieni dalszych podróży...dalszych doświadczeń...i dalszych nauk... 

Zmęczenie, którego tak często się doznaje, częsty brak logicznego miejsca do spania, nierzadko również brak posiłków i liczne załamania...to wszystko uzależnia. 

Pokonujesz to, trwasz w tym, bo wiesz że tego właśnie pragniesz...czym są problemy napotykane podczas bycia w drodze w porównaniu do problemów dnia codziennego? Dla mnie są, mimo wszystko, wyłącznie błahostką. 
____________________________________________________________

   Poranek. Obudził nas starszy Albańczyk, który dzień wcześniej udostępnił nam leżaki do spania. Musieliśmy szybko się zwinąć, gdyż ruch na plaży rozpoczynał się wyjątkowo wcześnie. Ostatni raz wykąpaliśmy się w wyjątkowej wodzie Adriatyku na plaży w Durres, zjedliśmy resztki chleba z pasztetem wegańskim, nakarmiliśmy bezdomne psy i ruszyliśmy na wylotówkę w stronę Szkodry. Wydawało nam się, że znaleźliśmy dobre miejsce, ale...nie dało się tam stać. Dosłownie. Przy każdym wyciągnięciu kciuka, sypały się różne oferty : "Tirana!" "no Tirana, Shkoder...no money..." "Tirana is okey! 20 euro!". Upierdliwi taksówkarze...kierowcy busów...ludzie na ulicy... Wszyscy zagadywali i wszyscy chcieli kasy. Oferty były przeróżne, niektórzy usilnie chcieli zrobić z nas głupich turystów i dawali nam jakieś absurdalne ceny. Przegrana. Poszliśmy dalej; przechodząc przez most. Obraz mostu mam do dzisiaj przed oczami. Mała dziewczynka w wieku może sześciu lat siedziała sama na murku z wyciągniętymi rączkami. Te dzieci nie żebrają dla siebie. Żebrają dla rodziców lub osób, którzy je wynajmują. Rodzice lub osoby wynajmujące siedzą gdzieś dalej, bacznie obserwując. Dziewczynka musiała być wyjątkowo nieśmiała (czyt. jeszcze nie "wytresowana"), bo nie nagadywała, nie ciągnęła za ubranie, nie krzyczała z daleka "money, money", tylko siedziała...i miała najsmutniejszy wyraz twarzy, jaki kiedykolwiek widziałam. Takich chwil nie lubię...

Jedna z bezdomnych suczek na plaży w Durres - jak widać, karmiąca...


   Po krótkim czasie znaleźliśmy lepsze miejsce...tzn miało być lepsze... Zadowoleni stanęliśmy i wycięgnęliśmy kciuka. Minęła chwila. Zatrzymało się kilka samochodów. Wszyscy zbyli nas po naszej początkowej informacji, że nie mamy pieniędzy. Trudno... Łapaliśmy dalej...dalej........dalej........... Chyba muszę tu wspomnieć o tym, że ich potrzeba zarobienia na autostopowiczach nie jest nieuzasadniona ani egoistyczna. U nich autostop działa jak taksówka i tyle... Dla nich jest to po prostu dodatkowy zarobek. U nas też nie oddają produktów w sklepie tak po prostu za darmo, to działa na tej samej zasadzie...szczególnie w częściach Albanii, które nastawione są na turystów i zarobienie na nich. Nie zrażałam się jakoś szczególnie, poza tym że było mi tak gorąco, że chciałam po prostu usiąść i poczekać do wieczora. Podszedł do nas młody Albańczyk. Już myślałam, że przyszedł zaproponować jakiś mega drogi transport i miałam na końcu języka "NO!", ale okazało się, że chce nam pomóc. Wytłumaczył nam, gdzie jest dworzec pks i powiedział, że za busa zapłacimy dużo mniej niż za autostop. Bylibyśmy w stanie to zrobić, gdybyśmy...mieli jakiekolwiek pieniądze, nie licząc równowartości kilku złotych. Staliśmy więc dalej, a razem z nami Albańczyk, który miał nieodpartą chęć porozmawiania i pomocy. Chwilę później przyszli Włosi. Nie rozumieliśmy co mówią, ale ster od razu przejął nasz pomocnik i wytłumaczył im, ile kosztuje bus do Shkoder. Włosi nie zastanawiając się długo, dali nam potrzebne pieniądze. Serio...tak po prostu. Początkowo nie chciałam ich przyjąć, ale nalegali, a ja sparzona słońcem stwierdziłam, że zaraz tu zemdleję. Było z 40 stopni. O 20 za dużo! Słońce i plecaki to złe połączenie...ale cóż... Udaliśmy się na dworzec. Jakieś trzy kilometry - niedużo. Gdyby nie to że chwilę później wracaliśmy na wylot...do busa mieliśmy kilka godzin czekania. Przy okazji straciliśmy cały nasz napój, a brak pieniędzy nie pozwolił nam kupić wody, nie licząc małej butelki; musieliśmy już na maksa oszczędzać. Brawo. Nie mogłam odmówić. Jakieś dzieciaki podbiegły do mnie na dworcu, pokazując palcem na picie. W ten sposób straciliśmy to, co było dla nas najcenniejsze w czterdziestostopniowym upale. Postanowiliśmy spróbować złapać coś taniego i dać pieniądze przeznaczone na busa. W końcu zatrzymaliśmy jakiś autobus, którego kierowca początkowo zaproponował nam kwotę, jakiej nie mieliśmy, ale widząc, że się nie zgadzamy, sporo zszedł z ceny...


   W Shkoder złapaliśmy samochód z mężczyzną, który podwiózł nas kawałek w stronę granicy z Czarnogórą. Nie...to nie miało być tak. Chciałam zostać w Albanii dłużej, ale w pewnym momencie przeszło mi przez myśl "pieprzę ten kraj, tych wkurzających taksówkarzy, ludzi którzy próbują cały czas nas oszukać, poza tym mamy mało hajsu, bo nie umiemy nim dysponować, geniusze". Wiele się jeszcze muszę nauczyć w tych moich podróżach... Nie żywię urazy do Albanii - w ramach uściślenia. Byłam zmęczona, było mi gorąco, na jakiekolwiek propozycje teksówkarzy po drodze reagowałam już niemalże agresją, jedyne czego pragnęłam, to sen i przejście granicy...do której mieliśmy jakieś pięć kilometrów - według naszego kierowcy. Mój nastrój był zmienny - takie sytuacje są najgorsze ze wszystkich możliwych. Chwilami byłam bliska łez, potem wściekła na cały świat i usilnie chciałam kogoś "zabić", a za moment śmiałam się z otaczającego mnie świata i z tego, że przed chwilą mówiłam w złości tak komiczne i absurdalne rzeczy! Jakiś czas wcześniej zaopatrzyliśmy się w wodę z pozostałości albańskiej waluty - przekonani, że i tak za chwilę będziemy już w Czarnogórze... Niestety spragnieni i bezmyślni - dosyć szybko wypiliśmy całość. Ale że mamy nad sobą kogoś, kto pilnuje nas zawsze - przez całą drogę i w każdej podróży......skończyło się to tym, że po chwili butelka magicznie się napełniła. Mijaliśmy mały, wyjątkowo ładny domek - typowo albański, z mułem spacerującym po podwórku, gdy zawołał nas gospodarz, bo...ZAUWAŻYŁ NASZĄ PUSTĄ BUTELKĘ PO WODZIE... Nie mówił po angielsku, nie zrozumiał naszego pytania o to, ile kilometrów nam zostało do granicy, ale dał nam wodę, jabłka i życzył powodzenia.

   Nie wiem, ile kilometrów mieliśmy do granicy, ale gdy ją przeszliśmy, po prostu padłam... Wcześniej jednak zaatakowały nas dzieciaki, żebrzące początkowo o pieniądze, później o wodę, którą znowu straciliśmy. Ale to wróci...zawsze wraca. Co ciekawe i bardzo paradoksalne...z granicy złapaliśmy albańskiego taksówkarza, który stwierdził że nasz brak pieniędzy nie jest problemem. Albania chyba zawsze będzie dla mnie zagadką... Wysiedliśmy w Ulcinj - nadmorskiej miejscowości położonej blisko granicy. Stwierdziliśmy, że spędzimy noc na plaży...pokierował nas na nią jakiś chłopak, mówiąc że mamy 10 kilometrów do przejścia. W porządku...upał trochę ustał, więc nie było tragedii. Poza tym że po drodze zabłądziliśmy i nadrobiliśmy tych kilometrów jeszcze z 5.....było super. Naprawdę. Zmęczenie tak uderzyło nam do głowy, że gadaliśmy jakieś głupie rzeczy, a później się z tego śmieliśmy.....jeszcze później wkurzaliśmy się na siebie nawzajem.... szukaliśmy u siebie wsparcia... rzucaliśmy plecakami, rządając od drugiej osoby przerwy i dodając "dalej nie idę" - to taki bunt! a później znowu się śmieliśmy z naszych napadów złości....... (podróżowanie we dwójkę jest cholernie trudne w takich chwilach!). Jeszcze nigdy w moich podróżach nie miałam tylu emocji na raz... Moja ulga po dotarciu na plażę była tak wielka, że......właściwie to nie była wielka. Byłam tak zmęczona, że nie umiałam się nawet cieszyć, mimo że plaża była naprawdę cudowna (POLECAM PLAŻE W ULCINJ - ALE TYLKO WTEDY, GDY NIE ZROBIŁO SIĘ W JEDEN DZIEŃ CZTERDZIESTU KILOMETRÓW Z PLECAKIEM W UPALE). Szybko ulokowaliśmy się na leżakach i poszliśmy spać...byłoby cudownie, gdybym nie została obudzona o drugiej w nocy przez...skrzypiący parasol...i podmuchy wiatru... Dawno nie byłam tak wściekła jak w tamtym momencie... Po najbardziej męczącym dniu nie udało mi się nawet wyspać (a umiem spać niemalże wszędzie!). Jednak dzień dobiegł końca...czekaliśmy na kolejne... Zdecydowanie korzystniejsze, choć klimatu Rumunii - najcudowniejszego na świecie, już nie poczuliśmy...

Plaża w Czarnogórze i "przeklęte parasole" xd 


CDN :) 

wtorek, 9 sierpnia 2016

Albania - kraj kontrastów... (CZ. I)

"Lepiej zobaczyć coś raz, niż słyszeć o tym tysiące razy"
____________________________________________
   Są na świecie miejsca, które w krótkim czasie potrafią wywołać burzę emocji; wyjątkowo sprzecznych i na tyle pogmatwanych, że nawet nie da się ich dokładnie zdefiniować... Jeszcze dwa lata temu nie przypuszczałam, że podróże staną się moim życiem...że nie będę potrafiła usiedzieć w domu i w tak silny sposób będzie mnie ciągnęło do bycia w drodze; do upragnionej wolności... No właśnie...nie tylko wolności. Przede mną dzika Azja i  Afryka, a ja rozklejam się już w Europie... W takich chwilach mogę sobie powiedzieć tylko jedno... I nie jest to zdanie, które pozornie najlepiej pasowałoby do tej sytuacji, nie są to słowa : "daj sobie spokój, nie wytrzymasz tego, bo zjada cię wrażliwość", mówię sobie : "przecież umiesz wytrzymać więcej niż ci się wydaje, tak jest zawsze". Nie powinnam tego robić, ale robię...i jest mi z tym lepiej.

   Przed wyjazdem do Albanii słuchałam wiele opinii na ten temat. Ponoć jest to kraj, który można albo pokochać, albo znienawidzić. Ja mam zupełnie inne zdanie - do dziś nie mam opinii o Albanii, którą mogłabym "ot tak" komukolwiek przedstawić. Nie kocham jej, nie nienawidzę...nie mogę wypowiadać się o niej ani w pozytywach, ani w negatywach. Wyjeżdżając w tą podróż, moim głownym celem i marzeniem była właśnie "Ona" - teraz w zasadzie nie mam najmniejszej ochoty, by do niej wrócić.

   Granicę Macedonii z Albanią przekroczyliśmy z dwoma mężczyznami, jadącymi do Durres. Początkowo łapaliśmy na Tiranę, ale przystanek nad morzem w sumie nam sprzyjał - "może nawet uda się nam spędzić na plaży noc...byłoby fajnie"... Po drodze zatrzymaliśmy się na jednym ze straganów, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to mały chłopiec, może dziewięcioletni, sprzedający owoce, paląc przy tym papierosa (jak się później okazało - nie są to pojedyńcze przypadki - u nas próbują papierosów w wieku może 11 lat, zaciągając się nieumiejętnie i chowając się przy tym gdzie tylko można - tam palą młodsi, z ogromną wprawą i na widoku). Pierwszy raz przez całą, dosyć długą drogę jechałam, nie mogąc nawet na chwilę oderwać oczu od mijanego widoku. Mimo że zawsze czuję ten dreszczyk, wjeżdżając do nowego kraju - teraz czułam go jakby ze zdwojoną siłą. To jest uczucie, którego nie da się opisać! 

Kilkanaście kilometrów za granicą



   Plaża jednak mocno nas rozczarowała - ciężko było się przez nią przecisnąć. Leżak przy leżaku. Nie wiedzieliśmy, czy ktoś miałby coś przeciwko, gdybyśmy się na nim położyli, więc po długiej drodze w poszukiwaniu kawałka wolnego miejsca, usiedliśmy na piasku. Zagadało  do nas kilku Albańczyków, pytając skąd jesteśmy i krzycząc przyjazne "Welcome to Albania!". Jednak dosłownie minutę po znalezieniu miejsca, usłyszeliśmy również dosyć agresywnie wypowiedziane "money, money!". "Damian, oni żebrają, próbują od nas wyłudzić kasę, czy chodzi o to, że to prywatna plaża?" - miałam wątpliwości, jednak po krótkim czasie i wywnioskowaniu, że się nie odczepią, poszliśmy kawałek dalej. Plaża nie była prywatna. A woda była najwspanialszą wodą, w jakiej kiedokolwiek się kąpałam...płytko, ciepło, brak fal - idealnie dla mnie. Oprócz masy ludzi towarzyszył nam pies...kulał, a łapę miał nieprofesjonalnie owiniętą jakimś skrawkiem bandaża. Nikomu nie wadził, nie robił nic, co mogłoby komukolwiek przeszkadzać...został jednak potraktowany deską. Przez sprzedawcę sklepu plażowego... Pies z piskiem podreptał dalej, a on ponownie zachęcał do zakupów. W tym momencie Albania pokazała mi się od najgorszej ze stron, z jakiej mogłam ją zobaczyć - zdawałam sobie jednak sprawę, że stosunek Albańczyków do zwierząt, jak i do innych ludzi bywa różny...bardzo różny. Wiedziałam, więc nie histeryzowałam. 



   Zbliżała się noc. Postanowiliśmy po prostu położyć się na leżakach i spróbować tu zasnąć. Podszedł do nas starszy facet, który nie znał angielskiego, próbował jednak przekazać nam to, co ma do przekazania. Zrozumieliśmy, że zna właściciela leżaków i powtarzał do nas co chwilę "no problem, no problem!". No więc okej...mamy zapewnioną noc... Po pewnym czasie przyprowadził właściciela, który okazał nam dużą gościnność, zapraszając nas do swojego baru. Powiedział, że musimy się zwinąć przed 6, ale poza tym nie ma żadnego problemu, żebyśmy sobie tu spali. Starszy Albańczyk kazał nam wstać i zaprowadził nas do innych leżaków, które, jego zdaniem, były wygodniejsze. Złączył je ze sobą, bo, jak stwierdził, powinniśmy spać bliżej siebie. Facet miał w sobie coś takiego, że uśmiech sam pojawiał się na twarzy... Spytał nas kilka razy, czy aby na pewno rozumiemy, że możemy tu spać, a aby się upewnić, postanowił pytać ludzi na plaży, czy mówią po angielsku i kazać im z nami pogadać. Ostatecznie zadzwonił nawet do syna, budząc go i dając nam do telefonu. Zapewnił też, że mamy się nie bać, bo on będzie chodził tutaj w nocy i sprawdzał, czy wszystko w porządku. Tak zakończyliśmy pierwszy dzień w Albanii...mimo kilku przykrych sytuacji - z uśmiechem na twarzy i z pozytywnymi wrażeniami. To było słońce przed "burzą"...czyli przed najbardziej męczącym dniem podróży...

CDN.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Macedonia

"Widzę swoją ścieżkę, ale nie wiem dokąd prowadzi... Ta niewiedza inspiruje mnie do podróży"...
_____________________________
   Następny poranek rozpoczęliśmy poszukiwaniem odpowiedniego miejsca do łapania na Macedonię. Były to poszukiwania długie i mozolne... Początkowo przeszliśmy prawie całą Sofię, aby znaleźć odpowiedni środek transportu, który zawiezie nas na drogę wylotową. Później wysiedliśmy nieco dalej, niż powinniśmy... Zrezygnowani usiedliśmy więc w pobliskim cieniu, a ja wywnioskowałam, że jakby się dobrze rozejrzeć to są tu ciekawe miejsca na namiot (było już prawie południe, nie za bardzo wiedzieliśmy gdzie się udać, a mi nie chciało się już chodzić ze względu na to cholerne gorąco). Po pewnym czasie zdecydowaliśmy się jednak wsiąść do autobusu i pojechaliśmy nim dwa przystanki. Byliśmy "w domu"...

   Staliśmy długi czas z kartonem z napisem "Skopje", śpiewając, tańcząc i robiąc wszystko, by jakoś zabić czas. Doszłam do przygniatającego wniosku, że w moich autostopowych podróżach najgorsze jest...właśnie łapanie stopa. Paradoks. Uwielbiam poznawać ludzi, miejsca nieopisane w żadnych przewodnikach...uwielbiam nie mieć konkretnych planów na podróże, spać tam, gdzie najładniejszy widok, by budzić się z motywacją na kolejny dzień...uwielbiam robić pieszo wiele kilometrów z moim plecakiem...uwielbiam odczuwać to ogromne zmęczenie i doznawać ludzkiej życzliwości... Łapać stopa jednak nie lubię, bo szybko mi się nudzi. Z początku jest to podniecenie : "wow, za chwilę poznam zupełnie inne miejsce, znowu będę mijała kilometry i odczuwała ten niesamowicie przyjemny dreszcz"...później entuzjazm spada i czasami w końcu przychodzi myśl "zostańmy tutaj i rozbijmy namiot"... Nieopisana jest jednak radość w chwili złapania samochodu jadącego tam, gdzie się chce... Tego dnia nie od razu się udało. Kilkoma samochodami dojechaliśmy na granicę z Macedonią, zajęło nam to kilka godzin. Później jednak zatrzymał się kierowca, jadący do Skopje, o czym dowiedzieliśmy się dopiero chwilę po przekroczeniu granicy, wcześniej mieliśmy pewność, że znowu jedziemy tylko kilka kilometrów.

Kilka kilometrów przed granicą

   Pierwsze wrażenie, jakiego doznałam, było...dziwne. Czułam się, jakbym była w nieco innym świecie, mimo że wciąż była to Europa a wygląd i ubiór nie różnił się jakoś szczególnie od naszego (nie licząc wyznawców Islamu, których w Macedonii jest około 30 %), to jednak było jakoś inaczej. Ale spodobała mi się ta inność... Zrobiliśmy sobie krótki przystanek w centrum handlowym (początkowo miała to być tylko przerwa na kupno wody, ale przedłużyła się nieco). Zaczęło się robić szaro, więc ruszyliśmy na autobus, aby dojechać na obrzeża miasta. Po drodze przyczepiło się do nas kilka psów, których było tutaj zdecydowanie więcej niż w Bukareszcie (choć właśnie tam nastawiona byłam na większą bezdomność - być może są to skutki masowego zabijania rumuńskich psów)... Jeden z nich stwierdził, że zostanie naszym towarzyszem na dłużej, został więc nakarmiony i wiernie poczekał, aż przyjedzie nasz autobus... Chcieliśmy rozbić się całkiem na dziko, ale po drodze na potencjalnie dzikie miejsce, zobaczyliśmy kościół... Więc czemu by nie zapytać, czy możemy skorzystać z podwórka? Grzecznie czekaliśmy na kogoś, kto zamieszkuje budkę przy kościele, lecz nikt się nie pojawił. Chyba nie było podstaw, by mieli obrazić się na jeden namiot stojący na podwórku...około 23 przestaliśmy więc czekać, rozbiliśmy się i poszliśmy spać. 


   Następnego dnia dosyć wcześnie dojechaliśmy do Ohrid. Od razu po wyjściu z samochodu zostaliśmy "napadnięci" propozycją wynajęcia pokoju. Jako że mężczyzna nie chciał dużo pieniędzy - zgodziliśmy się. Początkowo miała to być tylko jedna noc, aby na spokojnie zwiedzić Ohrid, nie nosząc ze sobą plecaków... Jednak wieczorem odkryliśmy że jeden dzień to za mało i że miasto to ma w sobie pewną moc przyciągania - wjeżdżając do niego, ciężko jest wyjechać... Przedłużyliśmy więc nasz pobyt o jedną dobę, tracąc tym sposobem sporą część pieniędzy i posiadając świadomość, że dalsza podróż będzie musiała obejść się bez ani jednego płatnego noclegu. Jednak wspomnienia z Ohrid i to, co zobaczyliśmy było tego warte... Są miejsca, które zapamiętuje się na zawsze... To miejsce właśnie do takich należało... 

Droga do Ohrid - piękne góry Macedonii

Widoki z wieży widokowej 



   Ohrid był dla mnie przełomową chwilą podróży. Wyjeżdżając z niego, porzuciłam bowiem moją "swobodę", moje poczucie wygody psychicznej i bezpieczeństwa. Do tej pory czułam się...po prostu sobą. Czułam, że jestem w miejscach, w których powinnam być. Że nie posiadam aktualnie żadnych zmartwień, a całe moje myśli zajmują dwa wyjątkowe hasła, obejmujące to, co w życiu najważniejsze : WOLNOŚĆ I SZCZĘŚCIE. Ogarniało mnie poczucie spełnienia - robiłam to, co kocham najbardziej. Wraz z pokonywaniem kolejnych kilometrów miało być jednak nieco inaczej... 

CDN.