sobota, 1 września 2018

Na Dachu Bałkanów; Musała (2925m n.p.m.) i najwyższy namiotowy nocleg w życiu

Idąc przed siebie, mijam wielkie połacie przestrzeni. Przestrzeń daje mi nieopisane poczucie przynależności do świata. Napawam się swoją "małością"; a w ich otoczeniu taka właśnie jestem. Mała, bezbronna i słaba, choć na próżno próbuję udowodnić sobie, że posiadam siłę, której nikt mi nie odbierze. Cała moja siła jest niczym w porównaniu z potęgą świata. I mimo wszystkiego, co jako ludzie potrafimy, wciąż są miejsca i siły zupełnie przez nas nieogarnione. To właśnie przestrzeń i góry pokazują nam naszą "małość". "Małość", o której zapominamy. I zmęczona, wzdycham z ulgą...wbrew pozorom, nie jesteśmy najwyżej. Nie stoimy na szczycie piramidy hierarchii. Jesteśmy tylko małymi punktami, których wielkość uzależniona jest od narzędzi. Nie panujemy nad światem. 
_________________________________________________
   Nasza droga na "Dach Bałkanów" rozpoczęła się w zasadzie kilka dni przed wejściem na szlak. I właśnie te momenty - spędzone na autostradzie w Serbii, podczas łapania stopa - były najtrudniejszymi momentami podróży. Przed samą serbską granicą, złapaliśmy bardzo dziwnego kierowcę, który okazał się przerażonym emigrantem. Niby chciał nas zabrać, ale jednocześnie bał się faktu, że jedziemy z nim. Początkowo chciał zobaczyć naszą zawartość plecaka, po czym z niewiadomych przyczyn wyrzucił nam zapałki. Jednym z pierwszych pytań jakie nam zadał, było "macie problem z policją?", a gdy odpowiedzieliśmy, że nie, to nie uwierzył, mówiąc, że pyta o to tylko dlatego, bo chce nam pomóc. Zaczęło się robić dziwnie, bo pytanie o policję powtarzało się kilkukrotnie. Później spytał, że skoro nie uciekamy przed policją i nie mamy z nią żadnych problemów, to gdzie my tak właściwie jedziemy, a gdy powiedzieliśmy, że na najwyższy szczyt Bułgarii, to spojrzał na nas z nieukrywanym zdziwieniem; "WHY?!". W końcu zasugerowaliśmy mu, że przejdziemy serbską granicą pieszo i nie będziemy robić kłopotu i zauważyliśmy, że początkowo nie chciał nas wypuścić i próbował namówić nas, żebyśmy zostali. W końcu jednak z lekką ulgą opuściliśmy tego dziwnego kierowcę i przeszliśmy granicę pieszo. Był to dopiero początek "serbskiej przygody". Później spędziliśmy długie godziny na stacjach przy autostradzie lub na samej autostradzie, próbując łapać na Bułgarię. Większość kierowców było Turkami, którzy wracali na wakacje do kraju. Całe ich samochody były obładowane więc nawet nie mieli jak nas zabrać. Z dnia na dzień było coraz gorzej a jednego dnia nie przejechaliśmy nawet kilometra. Tragedia. Jedynym moim pragnieniem było to, aby znaleźć się już w Bułgarii. Dojechaliśmy tam po czterech dniach. Na granicy zabrał nas autobus, w którym jechała turecka wycieczka. Poczęstowali nas jedzeniem i dali  zapas zupek chińskich. To był dzień, w którym w końcu odetchnęłam z ulgą. Byliśmy w Bułgarii.

   Szlak na najwyższy szczyt Bułgarii oraz całego Półwyspu Bałkańskiego (2925m n.p.m.) rozpoczyna się w turystycznej miejscowości Borovets. Tam też działa kolejka górska, która wjeżdża na wysokość 2369m n.p.m., i którą masowo wjeżdżają tłumy turystów, aby ułatwić sobie zdobycie szczytu. My zgodnie stwierdziliśmy, że od początku do końca trasę pokonamy na własnych nogach. Wyszliśmy z rana i początkowo przez długi czas szliśmy mozolnie przez las, odkrywając że nazwa pasma górskiego - Riła, faktycznie może oznaczać "góry pełne wody". Musieliśmy po tej wodzie deptać, bo płynęła przez główne ścieżki i ciężko było ją ominąć. Niedługo po wyjściu z lasu dotarliśmy do schroniska zwanego "Musała" znajdującego się na wysokości 2389m n.p.m. i wtedy dopiero zaczęliśmy spotykać ludzi (czyli wszystkich tych, którzy chwilę przedtem wysiedli z kolejki). Nabraliśmy wody do butelek i zjedliśmy kanapki. Bardzo szybko nadeszło załamanie pogody. Początkowo dobrze widoczne jeziorko, spowiła mgła, słychać też było grzmoty i zrobiło się bardzo zimno. Mimo to postanowiliśmy dotrzeć do następnego punktu, czyli schronu znajdującego się na wysokości 2720m n.p.m.

Okolice schroniska "Musała" 


   Szliśmy w górę nie mając prawie żadnej widoczności; jedyne co dostrzegaliśmy to obraz znajdujący się kilka metrów przed nami. Z radością przyjęliśmy ciszę, która przerwała krótkotrwałą burzę. Gdy szliśmy, było nam ciepło więc dopiero po dotarciu do "Lodowego Jeziora" odkryliśmy, jak bardzo jest zimno. Temperatura wynosiła nie więcej niż 6 stopni, do tego miałam nieodparte wrażenie, że jeśli było to w ogóle możliwe - to widoczność stała się jeszcze gorsza. Mimo chłodu wybraliśmy nocleg w namiocie i był to nasz "najwyższy namiotowy nocleg w życiu". Najwyższy i bardzo przyjemny. Gdy robiliśmy zapasy, nie mogliśmy znaleźć w żadnym sklepie kuskusu, więc jedyną kaszą, jaką mieliśmy, była gryczana, która, jak wiadomo, gotuje się o wiele dłużej. Jednak największym wyzwaniem (ze względów pogodowych) było rozpalenie tego wieczoru ogniska, które było niezbędne do zrobienia ciepłej kolacji. Podołał temu mój kompan, który dzielnie i długo gotował tę kaszę podczas gdy ja zrobiłam z siebie naleśnika w śpiworze. Pamiętam, że gryczana kasza z fixem oraz dodatkiem groszku i sera żółtego była tego wieczoru wybitnie dobra. Noc nie była tak tragiczna, jak się wydawało; temperatura nie przeszkadzała w spokojnym śnie.

Mgliście i ponuro...

A tutaj szukaliśmy czegoś, co pomogłoby w rozpaleniu ogniska...znaleźliśmy starą deskę, która nie była całkowicie przemoczona.

   Obudziło nas słońce. Dopiero po porannym wyjrzeniu z namiotu, dowiedzieliśmy się w jakiej dokładnie okolicy spaliśmy. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż wieczorem. Po mgle nie było ani śladu. Tylko słońce i piękne widoki. Zostało nam ostatnie podejście na szczyt. Nie było technicznie trudne. Mimo wysokości, góra była łatwiejsza od wielu niższych, na których byłam. Na szczycie nie spędziliśmy dużo czasu, chwilę napawaliśmy się widokami i ruszyliśmy w dalszą drogę. Postanowiliśmy udać się granią przed siebie, zbliżając się powoli do zejścia. Tego dnia udało nam się zobaczyć piękną kozicę, która wyskoczyła przed nami i zwinnie zbiegła po prawie pionowej ścianie w dół. Takie widoki są niesamowite i uświadamiają mi o niezwykłości świata. Wieczorem rozbiliśmy się jeszcze w górach, chociaż już dużo niżej, a następnego dnia dostaliśmy się do Samokowa i zjedliśmy pyszne pieczone ziemniaki z Billi (jedzenie zawsze smakuje lepiej po kilkudniowej wyprawie). Planowaliśmy dalszą drogę i następny punkt, którym miała być Rumunia.

Rano okazało się, że spaliśmy w całkiem ładnej okolicy...

Widoki w drodze na szczyt

Najwyższy szczyt Bałkanów zdobyty


Spacer granią

_________________________________
"Góry dają człowiekowi, poprzez zdobywanie wzniesień nieograniczony kontakt z przyrodą- poczucie wewnętrznego wyzwolenia, oczyszczenia, niezależności..."