wtorek, 9 sierpnia 2016

Albania - kraj kontrastów... (CZ. I)

"Lepiej zobaczyć coś raz, niż słyszeć o tym tysiące razy"
____________________________________________
   Są na świecie miejsca, które w krótkim czasie potrafią wywołać burzę emocji; wyjątkowo sprzecznych i na tyle pogmatwanych, że nawet nie da się ich dokładnie zdefiniować... Jeszcze dwa lata temu nie przypuszczałam, że podróże staną się moim życiem...że nie będę potrafiła usiedzieć w domu i w tak silny sposób będzie mnie ciągnęło do bycia w drodze; do upragnionej wolności... No właśnie...nie tylko wolności. Przede mną dzika Azja i  Afryka, a ja rozklejam się już w Europie... W takich chwilach mogę sobie powiedzieć tylko jedno... I nie jest to zdanie, które pozornie najlepiej pasowałoby do tej sytuacji, nie są to słowa : "daj sobie spokój, nie wytrzymasz tego, bo zjada cię wrażliwość", mówię sobie : "przecież umiesz wytrzymać więcej niż ci się wydaje, tak jest zawsze". Nie powinnam tego robić, ale robię...i jest mi z tym lepiej.

   Przed wyjazdem do Albanii słuchałam wiele opinii na ten temat. Ponoć jest to kraj, który można albo pokochać, albo znienawidzić. Ja mam zupełnie inne zdanie - do dziś nie mam opinii o Albanii, którą mogłabym "ot tak" komukolwiek przedstawić. Nie kocham jej, nie nienawidzę...nie mogę wypowiadać się o niej ani w pozytywach, ani w negatywach. Wyjeżdżając w tą podróż, moim głownym celem i marzeniem była właśnie "Ona" - teraz w zasadzie nie mam najmniejszej ochoty, by do niej wrócić.

   Granicę Macedonii z Albanią przekroczyliśmy z dwoma mężczyznami, jadącymi do Durres. Początkowo łapaliśmy na Tiranę, ale przystanek nad morzem w sumie nam sprzyjał - "może nawet uda się nam spędzić na plaży noc...byłoby fajnie"... Po drodze zatrzymaliśmy się na jednym ze straganów, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to mały chłopiec, może dziewięcioletni, sprzedający owoce, paląc przy tym papierosa (jak się później okazało - nie są to pojedyńcze przypadki - u nas próbują papierosów w wieku może 11 lat, zaciągając się nieumiejętnie i chowając się przy tym gdzie tylko można - tam palą młodsi, z ogromną wprawą i na widoku). Pierwszy raz przez całą, dosyć długą drogę jechałam, nie mogąc nawet na chwilę oderwać oczu od mijanego widoku. Mimo że zawsze czuję ten dreszczyk, wjeżdżając do nowego kraju - teraz czułam go jakby ze zdwojoną siłą. To jest uczucie, którego nie da się opisać! 

Kilkanaście kilometrów za granicą



   Plaża jednak mocno nas rozczarowała - ciężko było się przez nią przecisnąć. Leżak przy leżaku. Nie wiedzieliśmy, czy ktoś miałby coś przeciwko, gdybyśmy się na nim położyli, więc po długiej drodze w poszukiwaniu kawałka wolnego miejsca, usiedliśmy na piasku. Zagadało  do nas kilku Albańczyków, pytając skąd jesteśmy i krzycząc przyjazne "Welcome to Albania!". Jednak dosłownie minutę po znalezieniu miejsca, usłyszeliśmy również dosyć agresywnie wypowiedziane "money, money!". "Damian, oni żebrają, próbują od nas wyłudzić kasę, czy chodzi o to, że to prywatna plaża?" - miałam wątpliwości, jednak po krótkim czasie i wywnioskowaniu, że się nie odczepią, poszliśmy kawałek dalej. Plaża nie była prywatna. A woda była najwspanialszą wodą, w jakiej kiedokolwiek się kąpałam...płytko, ciepło, brak fal - idealnie dla mnie. Oprócz masy ludzi towarzyszył nam pies...kulał, a łapę miał nieprofesjonalnie owiniętą jakimś skrawkiem bandaża. Nikomu nie wadził, nie robił nic, co mogłoby komukolwiek przeszkadzać...został jednak potraktowany deską. Przez sprzedawcę sklepu plażowego... Pies z piskiem podreptał dalej, a on ponownie zachęcał do zakupów. W tym momencie Albania pokazała mi się od najgorszej ze stron, z jakiej mogłam ją zobaczyć - zdawałam sobie jednak sprawę, że stosunek Albańczyków do zwierząt, jak i do innych ludzi bywa różny...bardzo różny. Wiedziałam, więc nie histeryzowałam. 



   Zbliżała się noc. Postanowiliśmy po prostu położyć się na leżakach i spróbować tu zasnąć. Podszedł do nas starszy facet, który nie znał angielskiego, próbował jednak przekazać nam to, co ma do przekazania. Zrozumieliśmy, że zna właściciela leżaków i powtarzał do nas co chwilę "no problem, no problem!". No więc okej...mamy zapewnioną noc... Po pewnym czasie przyprowadził właściciela, który okazał nam dużą gościnność, zapraszając nas do swojego baru. Powiedział, że musimy się zwinąć przed 6, ale poza tym nie ma żadnego problemu, żebyśmy sobie tu spali. Starszy Albańczyk kazał nam wstać i zaprowadził nas do innych leżaków, które, jego zdaniem, były wygodniejsze. Złączył je ze sobą, bo, jak stwierdził, powinniśmy spać bliżej siebie. Facet miał w sobie coś takiego, że uśmiech sam pojawiał się na twarzy... Spytał nas kilka razy, czy aby na pewno rozumiemy, że możemy tu spać, a aby się upewnić, postanowił pytać ludzi na plaży, czy mówią po angielsku i kazać im z nami pogadać. Ostatecznie zadzwonił nawet do syna, budząc go i dając nam do telefonu. Zapewnił też, że mamy się nie bać, bo on będzie chodził tutaj w nocy i sprawdzał, czy wszystko w porządku. Tak zakończyliśmy pierwszy dzień w Albanii...mimo kilku przykrych sytuacji - z uśmiechem na twarzy i z pozytywnymi wrażeniami. To było słońce przed "burzą"...czyli przed najbardziej męczącym dniem podróży...

CDN.

4 komentarze:

  1. Zazdroszczę, że tyle podróżujesz. Mam nadzieję, że w przyszłości również uda mi się zwiedzać jak Ty! :D Czekam na dalszą część :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest tyle krajów i miejsc na świecie, których nie widziałam. Bardzo chętnie będę tu zaglądać, żeby je wszystkie poznać, bo jak widać bardzo dużo podróżujesz. Ja niewiele, choć bardzo bym chciała, ale mam nadzieje, że niedługo się to zmieni:)

    OdpowiedzUsuń
  3. wspaniała sprawa, że tyle podróżujesz ;) miło się to czyta i będę wpadać częściej aby sprawdzić inne ciekawe miejsca.

    http://zyciepiszehistoriee.blogspot.com/

    Pozdrawiam Zuzia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dwa światy - jak wszędzie chyba ostatnio. Oby tych drugich było więcej na Waszej drodze.

    OdpowiedzUsuń