czwartek, 21 lipca 2016

Rumunia - o pięknie, gościnności i niepowtarzalnym klimacie kraju

"Nie podążaj tam, gdzie wiedzie ścieżka... Zamiast tego pójdź tam, gdzie jej nie ma i wytycz szlak"...
_________________________________________
   Podróż po Bałkanach była pełna pięknych momentów, wyjątkowych ludzi, cudownych krajobrazów i wielu, niemałych rozczarowań. Zmieniły się moje pojęcia o niektórych krajach – a właściwie dopiero się one wyszlifowały. Odkryłam siebie. Miałam do tego sporo czasu spędzonego w strasznym upale i zmęczeniu. Nie żałuję niczego, ale wiem, że moje miejsce jest zupełnie gdzie indziej…moje miejsce jest z dala od turystów, z dala od obleganych kierunków. Mimo bardzo gościnnych ludzi, którym za wszystko dziękuję, mimo pięknych widoków i wspaniałych przygód – nie było najważniejszego. Nie było tego, czego oczekuję od podróży… Wszystko to znalazłam jednak w Rumuni – w miejscu, do którego pragnęłam wrócić już chwilę po wyjechaniu z niego…

   Wystartowaliśmy z Krakowa, pewnego wtorkowego poranka. Staliśmy na wylotówce na Zakopane wyjątkowo wcześnie. Szybko też udało nam się złapać okazję. Kierowca zawiózł nas do centrum, skąd autobusem (złapanym na stopa) dojechaliśmy na Łysą Polanę. Padał deszcz. Doskonale pamiętam tę chwilę, tę pogodę i uczucia, które mi towarzyszyły. Byłam najzwyczajniej w świecie szczęśliwa. Zajebiście szczęśliwa. Miałam wrażenie, że nikt nie jest w tym momencie szczęśliwszy ode mnie… Przygotowaliśmy karton z napisem „Kosice”, dokąd planowaliśmy początkowo się dostać (mieliśmy cichą nadzieję dotrzeć tego dnia na Węgry, ale nie zamierzaliśmy za wszelką cenę gnać do przodu i przystanek na Słowacji jakoś szczególnie by nam nie przeszkadzał). Łapaliśmy około godziny. Nie przepadam za tą wylotówką, ruch jest znikomy i raczej długo czeka się na okazję. My mieliśmy jednak wyjątkowe szczęście… „Do Kosic jedziecie?” , „właściwie to do Rumuni” , „ja też”. Tym sposobem jednym samochodem dotarliśmy do najwspanialszego kraju, w jakim byliśmy. Jechaliśmy osiem godzin, nastąpiła mała zmiana planów i pojechaliśmy do Kluż-Napoki, gdzie nasz kierowca zaproponował nam nocleg. Po zjedzeniu zupek chińskich poszliśmy do baru na piwo, a po powrocie poczęstowano nas rumuńską „TSUJKĄ”. Jako że wprawiona w smakowaniu wódki nie jestem – myślałam, że się spalę od środka. Dosłownie. Już od samego powąchania piekło mnie gardło, potem tylko zastanawiałam się, czy aby na pewno to przeżyję.

Tsujka to rumuński trunek, dostępny w domach wielu gospodarzy. W oficjalnych wydaniach produkowana jest tylko ze śliwek, ale spotkać można również te powstałe za pomocą innych owoców. 

Kluż Napoka (rum. Cluj-Napoca) - drugie co do wielkości (pod względem liczby ludności) miasto Rumunii


   Następnego dnia wstaliśmy wcześnie i ruszyliśmy na wylotówkę  w stronę Turdy. Przeszliśmy pieszo sporo kilometrów, w nowym miejscu znaleźliśmy się koło południa. Mieliśmy co prawda zamiar pojechać dalej, ale zostaliśmy. Urzekło nas piękne otoczenie miasta. Rumuńskie góry mają coś w sobie. Jakąś dzikość…piękno nieskalane ręką człowieka… Z pozoru krajobrazy przypominają te polskie – ale w tym pierwotnym stanie. Nie są na siłę ulepszane; zmieniane na potrzeby turystów. Nawet rumuńskie drogi – pełne dziur i nierówności, wchodzą w skład elementów tworzących niepowtarzalny klimat tego kraju… 
   Leżałam na trawie i czekałam na Damiana, który poszedł do sklepu. Zagadał do mnie starszy pan, tak po prostu, bez powodu. Mówił po rumuńsku, z wątpliwością zapytałam go o angielski (wątpliwość miałam większą co do własnej osoby i blokady, którą dopiero jakiś czas temu postanowiłam przełamywać). Okazało się, że potrafi co nieco (czyli mniej więcej tyle co ja – przez co poczułam się pewniej). Zaprosił mnie do siebie. Mówiąc mu, że czekam na chłopaka, podał numer domu i kazał nam przyjść. Ubraliśmy już plecaki i mieliśmy ruszać w góry, nie chcieliśmy nadużywać czyjejś gościnności i głupio nam było tak po prostu do kogoś iść. Jednak starszy pan pojawił się znowu i ponowił zaproszenie. Pokazał nam pokój, w którym mieliśmy spać i dodał „no Money – no problem”. Tak więc po raz kolejny doświadczyliśmy ludzkiej gościnności. A ugościł nas w wyjątkowy sposób…tsujką. A raczej ugościł Damiana, bo ja skutecznie się przed nią wzbroniłam, tłumacząc że to zdecydowanie dla mnie za mocne. Gospodarz na szczęście nie nalegał…czego chyba nie może powiedzieć Damian, który tsujkę miał nalewaną szklankami. 

Łagodne góry Turdy


   Następnego dnia przetransportowaliśmy się do Sybinu, gdzie w końcu mieliśmy okazję do spania w namiocie, za czym tęskniłam przez cały rok. Na obrzeżach pasterze zajmowali się swoim stadem krów i owiec, które właśnie zaganiali do domów. My w tym czasie zrobiliśmy sobie zupki chińskie na butli gazowej i odczekaliśmy, aż trochę się ściemni. Widoki zdecydowanie mnie urzekły – tradycyjne pasterstwo, które wciąż funkcjonuje w Rumuni, ma wiele pozytywnych stron. Będąc w tym kraju, ciężko nie zauważyć krów, przechodzących swobodnie przez ulicę i owiec pasących się na ogromnych obszarach. 




   Ostatni dzień spędziliśmy w Bukareszcie – choć początkowo plany były zupełnie inne. Mimo że nie lubię stolic i żadnych dużych miast – nie żałuję. Tam właśnie poznaliśmy Ilie i jego żonę. Ilie podszedł do nas, bo zauważył karton z napisem miasta, a sam sporo stopował. Nie znał angielskiego i mówił do nas po rumuńsku. Odkryłam wtedy, że nie ma czegoś takiego, jak ograniczenie językowe. Jeśli ma się z kimś dobrze dogadać – to sposób mówienia nie ma żadnego znaczenia. Po prostu się rozumieliśmy…mówiąc innymi językami. Ilie na szybko oprowadził nas po Bukareszcie i, wcześniej dzwoniąc do żony, zaprosił nas do domu, gdzie spędziliśmy noc. Nasi gospodarze okazali się zapalonymi miłośnikami gór, wieczorem oglądaliśmy zdjęcia rumuńskich fogaraszy – czyli mojego ogromnego marzenia, które niedługo zamierzam zrealizować. Ugościli nas w wyjątkowy sposób i sami okazali się wyjątkowymi ludźmi, których na pewno zapamiętamy na zawsze i z którymi, mam nadzieję, jeszcze się zobaczymy. 

Bukareszt 

Nasi gospodarze z Bukaresztu:)

   Piątego dnia pojechaliśmy w dalszą podróż, jednak to w Rumuni zostawiłam swoje serce. To do Rumuni chciałam wracać już chwilę po wyjechaniu z niej. W marzeniach miałam jednak jeszcze Albanię…Albanię, która nieco mnie rozczarowała…

CDN:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz