czwartek, 3 marca 2016

Tania Norwegia cz. II (uroki Trondheim, próba upolowania zorzy i co nieco o freeganiźmie...)

"Szkoda spać, kiedy świat taki piękny; Rzeka, góry, polana i las. Pakuj plecak i rusz na wędrówkę"...
________________________________________
   Niedzielę zaczęłyśmy od zwiedzania Trondheim. Rano przebrnęłyśmy przez jego „zabytkową część”, nieco później trafiłyśmy nad brzeg Trondheimsfjorden - zatokę morza Norweskiego. Widok wody otoczonej górami zdecydowanie mnie urzekł, był uosobieniem moich wyobrażeń o tym kraju (wiedziałam wtedy, że widząc tę namiastkę, ten wielki fiord, nieco już za bardzo ucywilizowany według moich norm, wrócę tu na pewno, gdy będzie cieplej, by napawać się miejscami bardziej dzikimi). Co ciekawe – na wodzie, na wysepce znajduje się byłe więzienie, w którym praktykowane były nieco prymitywne metody radzenia sobie z więźniami, prosto mówiąc – obcinano im głowy i wbijano na pale. Czy dobrze, że całkowicie odeszło się od tego typu kar? Nie byłabym tego taka pewna, niektórzy wciąż na to zasługują. Do domu wróciłyśmy przed południem po to, by chwilę się ogrzać i ruszyłyśmy na twierdzę. Droga była mocno oblodzona, więc wejście na nią nie należało do najłatwiejszych – po drodze co chwilę ktoś się wywalał…:p Mimo niskiej temperatury było nam cholernie gorąco (chyba między innymi ze strachu o każdy stawiany krok:D). Dotarłyśmy jednak na górę, a z powrotem poszłyśmy nieco mniej stromą drogą…

Trondheimsfjorden

...

Więzienie na fiordzie

   Zaczęłyśmy już zastanawiać się, jak osiągnąć nasz główny cel – czyli jak, kiedy i z jakiego miejsca podziwiać zorzę polarną. Prognozy na tę noc były średnie – istniało co prawda prawdopodobieństwo wystąpienia zorzy, jednak na niebie była masa chmur, która pewnie i tak skutecznie by ją zasłoniła. Miałyśmy jednak plan wejść na górę w Trondheim i stamtąd spróbować ją upolować… 
   Wyszłyśmy późnym wieczorem. James dał nam latarkę, a my przekonane że nic więcej nie będzie nam potrzebne, bo droga nie będzie ani długa ani męcząca – nie wzięłyśmy nawet nic do picia. Na górę szłyśmy jednak około dwóch godzin, co chwilę zapadając się w śniegu, albo ślizgając się na lodzie, a końca drogi jakby nie było widać. Wkoło las…cisza…i tylko odgłosy natury – czyli to, co kocham najbardziej. Ubrałyśmy się ciepło, co okazało się sporym błędem, bo będąc w ciągłym ruchu, zrobiło się nam cholernie gorąco, co potęgowało jeszcze nasze pragnienie, ale i na to znalazła się rada…śnieg okazał się czysty i idealnie zastępował wodę :p Cel został osiągnięty w połowie – na górę weszłyśmy, zorza jednak nie została upolowana… Ale trudno – próbować miałyśmy też na drugi dzień! Do domu wróciłyśmy koło trzeciej, praktycznie momentalnie zasypiając…

Nocny widok na oświetlone Trondheim

   Poniedziałek był trochę leniwy… Narodził się plan pójścia do sklepu, przez weekend nie straciłyśmy ani korony, teraz kończył nam się chleb z Polski, do tego naszła nas ochota, by w końcu móc wypić herbatę. Wstąpiłyśmy więc do Remy – czyli jednego z tańszych sklepów w Norwegii i spędziłyśmy trochę czasu przyglądając się cenom. Ostatecznie wyszłyśmy z niego z dwiema bułkami i jakąś najtańszą herbatą. Lecz tego dnia zjadłyśmy też obiad, składający się z brokuły z ziemniakami i sałatką…za darmo. Sądziłam wprawdzie, że będę miała opory przed zabieraniem tego, co teoretycznie nadaje się na odpady, ale widząc, w jakim to jest stanie, aż głupio było tego wszystkiego nie wziąć i sprawić, by się zmarnowało... Norwegia okazała się rajem dla tych, co nie mają pieniędzy, naprawdę… Ten oto jeden z droższych krajów! Produkty, które miały być wyrzucone, wyglądały lepiej niż niejedne kupowane przez nas w Polsce… Czasem o wyrzuceniu decydował zły nadruk na opakowaniu, czasem była to jakaś mała plamka na warzywie (a zastanówmy się, ile takich „plamek” widzimy na warzywach sprzedawanych u nas w sklepach!)… Skoro coś ma być przeznaczone na odpady, a nadaje się do spożycia – dlaczego tego nie wziąć? Tym oto sposobem codziennie miałyśmy obiad, jadłyśmy pyszną sałatkę owocową, a w ostatnich dniach napychałyśmy się słodyczami…….z dobrą datą ważności, z dobrym opakowaniem i idealnym wydrukiem – ale takimi, które np. sprzedawane miały być tylko na święta, a święta dawno minęły… Wszystko to, nie tracąc ani grosza…

Nasze pierwsze zdobycze 

Kolacja...sałatka, bułki z guacamole i herbata z przyprawą z Ugandy :p

Taką wyżerkę miałyśmy w ostatnich dniach...już w Levanger, nie w Trondheim...

CDN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz