poniedziałek, 5 września 2016

Początek w Chorwacji; dzień pierwszy (Dubrovnik)

 "Podstawą szczęścia jest wolność, a podstawą wolności - odwaga"...
___________________________________________________

  Nad ranem ze zgorszeniem wywlokliśmy się z leżaków. Oczy miałam na wpół otwarte i chyba dawno nie wyglądałam aż tak okropnie; moja twarz przypominała bardziej twarz osoby będącej tydzień w buszu,nie dwa tygodnie na Bałkanach. Orzeźwił mnie jednak zimny prysznic, za który na plaży w Ulcinj nie trzeba było płacić - pierwsze piętnaście minut przygotowywałam się do wejścia pod lodowatą wodę, ostatecznie jednak dałam radę, a prysznic był tym, czego potrzebowałam po dwóch dobach bez możliwości umycia się... Dzień rozpoczęliśmy najlepiej, jak mogliśmy to zrobić - obfitym śniadaniem (tylko obfitym, pożywne nie było w żadnym stopniu - zjedliśmy zupki chińskie, zagryzając chlebem z pasztetem wegańskim, który trzeba było dokończyć, bo robił się po prostu czerstwy). Największy minus krajów Bałkańskich - brak bułek. Musieliśmy zadowalać się chlebem od początku pobytu w Macedonii, co wydawało mi się bardzo niepraktyczne.

   Tego dnia chcieliśmy prawdopodobnie dostać się do Kotoru; sama już nie pamiętam. Wiem, że przed południem wylądowaliśmy w Budvie, nie mając najmniejszej ochoty ruszać dalej. Po krótkim czasie znaleźliśmy plażę. Postanowiliśmy zostać tam do jutra, chociaż wydawało się to średnio dobrym pomysłem - plaża była cała zawalona ludźmi, do tego wyjątkowo mała, nie wspomnę o kamieniach, które gdzieniegdzie były ogromne.  Zaczęło się ściemniać, więc zostawiłam Damiana i wybrałam się na poszukiwania lepszego miejsca - miałam cichą nadzieję na takie, w którym będziemy mogli rozbić namiot. Wróciłam jednak po jakimś czasie ze słowami "nic z tego". Wszędzie ludzie, sklepy itd... Niechętnie udaliśmy się więc na przystanek, z którego łapaliśmy na Kotor. Po krótkim czasie zatrzymał się młody facet z łamanym angielskim, któremu wytłumaczyliśmy żeby wysadził nas przed miastem, bo chcemy się rozbić na dziko. Tak też zrobił...okolica jednak średnio nam sprzyjała, wszystko należało do czegoś... Fragment zieleni znajdował się wyjątkowo blisko stacji (nie pozwolono nam się rozbić), drugi fragment zieleni był niemalże przy wejściu do marketu budowlanego (nie pozwolono nam się rozbić), do tego było ciemno i mało co było widać. Zboczyliśmy jednak nieco z drogi i trafiliśmy na podwórko, na którym stała akurat starsza pani. Nie znała angielskiego, więc po drobnych nieporozumieniach, Damianowi udało się wytłumaczyć, że chcemy rozbić namiot i zapytać czy jest taka możliwość. Starsza pani od razu zaczęła się uśmiechać i wskazała nam miejsce. Później zawołała syna, który znał angielski; upewniał się, czy przypadkiem czegoś nam nie potrzeba. Po raz kolejny mieliśmy styczność z ludzką gościnnością...

Plaża w Budvie

Perspektywa "z namiotu" - drugi nocleg w Czarnogórze

   Następnego dnia zabrała nas do Chorwacji Rosjanka, która była pierwszą kobietą-kierowcą podczas tej podróży. Pierwszym naszym przystankiem był Dubrovnik; miasto zdecydowanie mnie urzekło wizualnie, choć jednocześnie było niemiłosiernie zatłoczone. Kręte uliczki i mnóstwo schodów dodawały mu tajemniczości i pewnego rodzaju magii. Nie lubię miast, jednak to było nadzwyczaj przyjemne. Tam też pierwszy raz spróbowaliśmy sławnych bałkańskich "burków", udało nam się dostać te nadziewane ziemniakami, które zdecydowanie polecam!

Burek - rodzaj nadziewanego placka popularnego w krajach śródziemnomorskich i arabskich. Nazwa pochodzi od tureckiego czasownika "bur" - oznaczającego "zawijać, zakręcać". 

   Mimo że miasto było ładne, wewnętrznie czułam że czegoś mi brakuje. Ciężko mi było odnaleźć się wśród przepychających się tłumów, robiących selfie w każdym możliwym miejscu, sztucznie się uśmiechając i podziwiając wszystko prawie wyłącznie przez pryzmat ekranu telefonu.

   Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie znajdziemy tu logicznego miejsca na namiot,ale po ostatniej nocy na podwórku w Czarnogórze byliśmy dosyć wypoczęci i nie potrzebowaliśmy jakoś szczególnie dobrej miejscówki. Wylądowaliśmy więc w parku - rozłożyliśmy się w pobliżu huśtawek dla dzieci i w otoczeniu irytujących komarów. Nastrój tego wieczoru jednak nam sprzyjał i nie mieliśmy ochoty narzekać; obróciliśmy to raczej w żart. Oprócz malowniczych poranków na łonie natury, bywają również takie... Mieliśmy spać na zmianę, aby jedna osoba mogła czuwać. Oczywiście poszłam spać pierwsza, a planowa zmiana miała być po dwóch godzinach, jednak zasnęłam snem twardym, nie słyszałam nawet ogromnego psa, który podobno obszczekał nas w nocy. Obudzona przez Damiana, stwierdziłam zaspanym głosem "jasne, będę czuwać, idź spać", po czym z powrotem zasnęłam. Obyło się jednak bez żadnych niebezpiecznych sytuacji...ani bez policji, która co jakiś czas krążyła gdzieś w pobliżu.

...monotonia podczas łapania...i karton zakrywający mi twarz ;p

Droga do Chorwacji - kawałek przepłynięty promem 

Uroki Dubrovnika - tysiące schodów i wąskie uliczki...

...i moje ulubione, gigantyczne roślinki:)

Uliczny zarobek...wzbogacanie się na pięknie kolorowych papug... 

CDN.

6 komentarzy:

  1. bardzo ładnie, zazdroszczę wypadu na chorwacje, sama się wybierałam w tym roku.. niestety nie wyszło

    http://wooho11.blogspot.com/ - Zapraszam <3 Jeśli Ci się spodoba - zaobserwuj :* Na pewno się odwdzięczę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne zdjęcia! ;-)

    aanna-aanna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale cudne zdjęcia :*
    obserwujemy?:)

    mylife-tasia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym kiedyś odwiedzić Dubrovnik. ;) Baedo fajny post i super zdjęcia ! Pozdrawiam ! /~Claydi
    Nasz blog :) -> KLIK

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze chciałam tam pojechać :)

    https://roseaud.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja w tym roku tez byłam w Chorwacji, tyle że w Splicie. Bardzo urzekło mnie to miejsce:)

    OdpowiedzUsuń