poniedziałek, 1 października 2018

O wejściu na Babią Górę (1725m n.p.m.) oraz o plusach i minusach samotnego podróżowania

"Aby poznać siebie, trzeba się wystawiać na próbę. Tylko tak może się przekonać każdy, na co go stać"
___________
   Kiedyś, w trakcie czytania książki podróżniczej, podczas której dowiedziałam się, że istnieje coś takiego, jak autostop i że można w ten sposób zjechać większość świata, stwierdziłam, że nie miałabym do tego odwagi, że nie byłabym w stanie... A jakiś czas później pojechałam w swoją pierwszą autostopową podróż. I w sumie dalej nie wiedziałam, czy mam odwagę czy też nie, po prostu pojechałam. Nie byłam wtedy sama, więc wszelkie obawy dzieliłam z kimś. Dawało to pewnego rodzaju ułatwienie. Wtedy też złapałam bakcyla podróżniczego i zafascynowana, czytałam o tym gdzie tylko się dało. Natrafiłam na posta opowiadającego o samotnych podróżach. I powiedziałam sobie: "kurcze, nigdy bym tego nie zrobiła... Nie wyobrażam sobie, że miałabym być gdzieś w świecie, całkowicie sama". A jakiś czas później pojechałam w pierwszą samotną podróż. To tylko dwa z wielu ograniczeń, które przeskoczyłam. Dziś rozumiem, że odwaga wcale nie polega na tym, aby się nie bać, ale na tym, aby robić coś mimo strachu i aby ten strach przełamywać.

   W swoją pierwszą samotną podróż, pojechałam ponad rok temu. Pewnego dnia po prostu wyszłam z pokoju nad stajnią i nie chcąc budzić koleżanek, z którymi tam spałam, napisałam im "jadę na Włochy!". I pojechałam. Nie była to długa podroż, trwała zaledwie kilka dni. To był taki pierwszy smak bycia samemu w podróży. Niedługo później rozstałam się z kompanem w Bieszczadach i samotnie pojechałam do Ukrainy. Tam byłam jeszcze bardziej zdana na siebie i nieco pogubiona, ale czułam też miłą ulgę. Ulgę, że jestem sama. Było dobrze, po prostu. Później jednak poznałam kogoś, z kim podróżuje mi się bardzo przyjemnie i to właśnie ta osoba była kompanem w większości moich podróży w ostatnim roku. Ale przyszedł czas, kiedy chcąc zrealizować w końcu swój plan wejścia na Babią Górę, musiałam tam jechać sama, albo znaleźć kogoś, kto chciałby jechać ze mną. I jak to zawsze bywa - chętnych było sporo, zdecydowanych na wyjazd, ale ostatecznie wyruszyłam sama. Był to mój drugi samotny pobyt w górach.

  Wędrówkę rozpoczęłam w Zawoi, gdzie byłam przed południem. Wyruszyłam początkowo do schroniska Markowe Szczawiny, które znajduje się pod Babią Górą. Pamiętam, że szłam chyba trzy godziny przez las zupełnie sama. Takie szlaki bardzo lubię, bo mogę się wtedy wyciszyć i być wyłącznie ze sobą. Niektóre sprawy zaczynają wtedy wyglądać zupełnie inaczej. W Markowych Szczawinach wzięłam pokój, w którym poznałam troje ludzi wędrujących Głównym Szlakiem Beskidzkim. Jest to najdłuższy górski szlak w Polsce, mający około 500 km i przebiegający m.in. przez Beskid Żywiecki, Gorce i Bieszczady. Usłyszałam wtedy o tym szlaku pierwszy raz i pomysł jego przejścia nawet przeszedł mi przez głowę; ale chyba za dużo mam planów, żeby je wszystkie zrealizować.
   W schroniskach górskich jest coś takiego, co bardzo lubię. Tam tak naprawdę nie ma znaczenia nic poza górami. Jakby wszystkie inne sprawy były na chwilę odsunięte na bok. Gdy kogoś poznajesz; ważne jest to, jaką trasę przeszedłeś danego dnia i jaki masz plan na jutro. Ważne są rady; jeśli okaże się, że byłeś na jakimś szczycie, na którym nie było twojego rozmówcy, to koniecznie musisz zdać relację, najlepiej szczegółową. Oprócz tego przewijają się tematy sprzętu górskiego czy gotowania w podróży. Jest tak, jakby każdy się z każdym znał; świat górski zamknięty w ścianach stojącego na wysokości domu.
   Na drugi dzień przeszłam szlakiem żółtym na Babią Górę; mający 1725m n.p.m. najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego. Szlak ten posiada momenty wspinaczkowe, owiane tego dnia lekką grozą. Była mgła i mało było widać, ale mimo to szło się przyjemnie. Na szczycie spotkałam moich współlokatorów z pokoju w Markowych Szczawinach, z którymi wyszłam ze schroniska w tym samym czasie, ale wybraliśmy inne drogi na szczyt. Było niesamowicie zimno, a królowa Beskidów nie chciała zaszczycić nas jakimikolwiek widokami (a ponoć przy ładnej pogodzie widać z niej Tatry). Z Babiej Góry udałam się czerwonym szlakiem przez pobliskie szczyty do Przełęczy Krowiarki. Tutaj ruch był spory, bo jest to główny szlak na Babią Górę. Stamtąd miałam jeszcze niecałe trzy godziny marszu przez Policę do następnego schroniska na Hali Krupowej. Po drodze musiałam zrobić długą przerwę, bo plecy odmawiały mi posłuszeństwa przez całodniowe noszenie plecaka.
   Na Hali Krupowej powtórnie trafiłam do pokoju z tymi samymi ludźmi, dodatkowo spał z nami jeden przewodnik górski i dwoje starszych osób. Ostatniego dnia schodziłam do Zawoi, zahaczając o wodospad i pobliski szczyt - Mosorny Groń, z którego widok był wyjątkowo ładny ze względów pogodowych.
   ___
   Jak bardzo bezpieczne jest samotne podróżowanie? Czy trafiło mi się kiedyś coś, co obaliłoby pewność owego bezpieczeństwa? Czy jest to lepsza opcja niż podróżowanie z kimś?

   Zdarzało mi się podróżować z chłopakiem, z koleżankami, z ekipą, z prawie obcymi ludźmi poznanymi przez internet. W związku z tym wiem, jak ważny jest dobór odpowiedniego kompana na podróż. Kilka razy byłam gdzieś z kimś, z kim zupełnie się nie dogadywałam. Mieliśmy inne oczekiwania i albo rozmowa w ogóle się nie kleiła, albo w końcu się rozstawaliśmy. Nie wyobrażam sobie teraz pojechać w jakąś dłuższą podróż z kimś poznanym na grupie autostopowej. Takie podróże są fajne, jeśli są krótkie. Osobiście jestem typową introwertyczką i jeśli mam spędzać z kimś dużo czasu, to musi to być osoba, przy której czuję się naprawdę swobodnie, a nie ma takich osób dużo. Dlatego w przypadku gdy osoba, z którą czuję się dobrze, nie może jechać ze mną, dobrym rozwiązaniem jest podróż samotna. Nie przeszkadza mi wtedy ta samotność, a nawet ją lubię. Ponoć nie każdy jednak czuje się w takich podróżach dobrze. Są ludzie bardziej lub mniej lubiący towarzystwo i jest to całkowicie naturalne.
   Niektórzy, gdy tylko usłyszą o możliwości samotnego podróżowania (szczególnie o takiej możliwości u kobiet), są przerażeni. Czasami nawet podróżowanie kilku kobiet budzi grozę, a co dopiero jednej! No bo jak to tak, bez mężczyzny przy boku... I ja po części być może to rozumiem. Kobiecie w podróży jest trudniej (a czasami łatwiej:), czego z resztą sama doświadczyłam. Zdarzyło mi się dostać niemoralne propozycje, np od żonatego tirowca, który zapewniał mnie, że ze swoją żoną i tak nie sypia, a te dwoje dzieci, które ma, to jakoś tak przypadkiem... Poza takimi przykrymi sytuacjami, zauważyłam jednak też, że gdy podróżuję sama, to ludzie są bardziej pomocni i zainteresowani tym, gdzie jadę i po co jadę. No i dużo łatwiej łapie się wtedy stopa. Wiem, że mimo że mam osoby, z którymi lubię podróżować, to będę też czasami w podróży sama. Taka moja natura i potrzeba.

Zdjęcie z rumuńskich fogaraszy; te z Babiej Góry straciłam gdzieś na Szlaku Orlich Gniazd, gdy zepsuł mi się telefon

1 komentarz:

  1. Zosia samosia ;)
    Ale rozumiem, bo sam zazwyczaj wędruję czy jeżdżę samotnie. Nie żeby wynikało to z głębszych przemyśleń czy zasad lub charakteru. Po prostu tak się układa. Z sobą samym łatwiej mi się zorganizować niż z innymi. Czasami jest lepiej, czasami gorzej (np gdy kumpel na Orlą Perć zabiera ze sobą niedoleczone zapalenie oskrzeli i w połowie drogi musimy schodzić przez Kozią bo dalej nie daje już rady)
    A tak między nami, to z Babiej pięknie widać Tatry... Jeśli je widać ;)

    OdpowiedzUsuń