Będąc dziećmi, myślimy że nie ma rzeczy niemożliwych, wierzymy w czary, kierujemy się bezwzględną szczerością, nie udajemy nikogo, napawamy się pięknem i z pozoru zwyczajne zjawiska wydają nam się wyjątkowe. Cieszymy się chwilą. Dziś twierdzę, że najważniejsze w życiu jest to, by nigdy nie dorosnąć. Pomimo ciągłego nalegania otoczenia – nie dać się. Świat ma to do siebie, że wygląda tak, jak sami go tworzymy – czasem wystarczy spojrzeć z innej perspektywy, by zmienił się o 180 stopni…
_________________________________________________________________
I tak oto jakiś czas później siedziałam w samolocie, lecącym do Trondheim. Zapłaciłyśmy 80 zł w dwie strony – niedużo. Spakowałyśmy się w mały bagaż podręczny, który można wnieść bezpłatnie i zaoszczędzić na tym sporo pieniędzy. Leciałam pierwszy raz w życiu, więc połowę drogi siedziałam jak na szpilkach i modliłam się, żeby w końcu wylądować, z biegiem czasu jednak zasnęłam…
Na lotnisko w Trondheim dotarłyśmy przed południem, od razu urzekły mnie widoki, które wyjątkowo ładnie było widać szczególnie przy lądowaniu. Początkowo zjadłyśmy zupkę chińską, następnie udałyśmy się na wylotówkę do centrum Trondheim. Nie łapałyśmy dłużej, niż dwie minuty, choć przygotowana byłam na znacznie dłuższy czas, wnioskując z opowieści ludzi, stopujących w Norwegi. Może miałyśmy po prostu szczęście…
Jedno z bardziej charakterystycznych miejsc w Trondheim - domki przy rzece Nidelva...
Sporo czasu spędziliśmy, słuchając Afrykańskiej muzyki i oglądając debatę (w Ugandzie trwały właśnie wybory na prezydenta), z której w sumie mało zrozumiałam. James pił drinki, więc i my postanowiłyśmy napić się wina, nabytego na bezcłowym, które okazało się mieć wyjątkowo specyficzny smak. Po jakimś czasie przyszli koledzy Jamesa i z początku było w sumie dosyć sympatycznie, później...trochę dziwnie. Miałam tego dnia pewien niedosyt, spowodowany zapewne spędzeniem zbyt dużej ilości czasu w domu, ciągnęło mnie już do wyjścia i zobaczenia okolicy, na co poświęcić miałyśmy kolejny dzień...........
CDN.